"Drogie koleżanki i koledzy, spotkaliśmy się po 47-miu latach to prawie pół wieku. Kiedy nasze drogi się rozchodziły, byliśmy młodymi ludźmi, dziś mamy dorosłe dzieci, wnuki a może i prawnuki...", tymi słowami powitała zgromadzonych gości, jedna z uczestniczek spotkania Jadwiga Schulz, z d. Pawlak. W dalszej części mowy powitalnej pojawiły się życzenia wielu miłych wspomnień i udanej zabawy oraz podziękowania dla kolegi Romana Gołofit, który wyszedł z tą piękną inicjatywą.
Dzięki jego staraniom, a także pomocy koleżanki Jadzi Smakosz z d. Witek, w dniu 17 lipca, w restauracji "Nad Motławą" odbyło się uroczyste spotkanie absolwentów Szkoły Przysposobienia Rolniczego w Suchym Dębie. Był więc obiad, deser i przystawki. Wznoszono toasty za tych którzy przybyli i za tych, z różnych przyczyn, nieobecnych. Rozmowom, wspomnieniom, a nawet dyskusjom nie było końca. Nie zabrakło muzyki z dawnych lat. Tańczono i biesiadowano do późnej nocy.
Skąd pomysł, aby spotkać się w tym właśnie czasie? pytam organizatora.
- Jeśli ma się jakieś marzenia, to one się spełniają, jeśli się tego bardzo chce. Ja o tym właśnie marzyłem odpowiada pan Roman, mieszkaniec z Grabiny-Zameczek. Z niektórymi kolegami można się spotkać od czasu do czasu, jeśli mieszkają po sąsiedzku lub w niedalekiej odległości, ale niektórzy mieszkają dalej. Przyjechał kolega z Pruszcza, są koleżanki, z których jedna mieszka od dawna w Tczewie, a druga w Warszawie. Byłoby nas więcej, gdyby nie upały, choroby. Jesteśmy już w tym wieku, że nie chęć szczera a względy zdrowotne decydują.
Na pytanie o lata szkolne, pedagogów pan Roman odpowiada: uczyli nas dobrzy nauczyciele, to była niezła i bardzo potrzebna placówka. Dla wielu z nas, w tamtym czasie, ta szkoła mogła się wydawać jedyną alternatywą na zdobycie zawodu. Niewątpliwym atutem było to, że można było do niej dojść na piechotę. Więc chodziła do niej młodzież z okolicznych wsi. Ci, których rodzice pracowali na roli, mieli swoje poletka doświadczalne na miejscu. Dzieciom pracowników PGR-ów poletka zapewniała szkoła. Ileż budziło to emocji, kiedy spodziewano się komisji oceniającej efekty. A trzeba przyznać, że dzięki nowoczesnym, jak na ówczesne czasy, zabiegom agrotechnicznym widać było różnicę. Na
przejęcie gospodarstwa trzeba jednak było czekać. W międzyczasie trzeba było odsłużyć wojsko, można było skończyć technikum rolnicze lub inną szkołę, jeśli ktoś zdecydował, że rolnikiem nie chce być.
- Ja przepracowałem 30 lat jako cieśla, gdyż nie widziałem dla siebie perspektyw w rolnictwie, dodaje siedzący obok kolega. Inny mówi o doskonałej koniunkturze w tym zawodzie porównując dochody.
- Ja za 1 ha buraków posianych na ziemi ojca miałem taki dochód, jak z całorocznej pracy na stanowisku mechanizatora rolnictwa mówi. Dziś młodzież nie chce przejmować gospodarstw, bo to nie przynosi dochodów adekwatnych do pracy włożonej w uprawę roli. Przejmują gospodarstwa, a obowiązki zostają rodzicom.
- Moje gospodarstwo liczyło 20 ha. Dzięki temu, że postawiłem na rolnictwo, stać mnie było na wybudowanie dwóch domów w Pruszczu, mówi pan Marian, brat Romana. Teraz mimo, że mieszkam w mieście gospodaruję na 11 ha i nie myślę o powiększaniu areału. Mam swoje lata.
Pan Staś wspomina swój zawód sercowy.
- Kochałem się w jednej z koleżanek i prosiłem, aby na mnie poczekała, aż odsłużę wojsko . I cóż się okazało? Kiedy miałem już wszystko za sobą i wróciłem szczęśliwy do domu dowiedziałem się, że moja ukochana wychodzi właśnie za mąż. Nie wierząc, wsiadłem na motor i pojechałem sprawdzić. Tam grała muzyka i wesoło się bawiono. Ja z bolącym sercem
musiałem wrócić do domu.
Czy pani Jadzi przydało się doświadczenie zdobyte w szkole rolniczej?
- Szkołę ukończyłam z wyróżnieniem i w nagrodę dostałam drzewka owocowe, które utworzyły niewielki przydomowy sad odpowiada. Na początku pomagałam rodzicom, a po wyjściu za mąż wyjechałam do Warszawy. Niestety mąż zginął w wypadku, kiedy nasz synek miał półtora roczku i wówczas przyjeżdżałam do domu na większą część roku. Uprawiałam buraki cukrowe w
gospodarstwie rodziców i dzięki temu mogłam żyć, dorabiając w ten sposób do skromnej renty. Kiedy syn poszedł do szkoły podjęłam pracę w mieście ale i tak, kiedy tylko mogłam przyjeżdżałam na wieś. Miło jest spotkać znajomych, powspominać dawne czasy. Żyło się skromnie ale nawet po ciężkiej pracy człowiek miał ochotę potańczyć.
Było wesoło, wspominają panowie, kiedy nierzadko nadkładając drogi odprowadzało, się dziewczyny. Na zabawy, też rodzice nie zawozili. To, mimo wszystko, były piękne dni.
Dzięki jego staraniom, a także pomocy koleżanki Jadzi Smakosz z d. Witek, w dniu 17 lipca, w restauracji "Nad Motławą" odbyło się uroczyste spotkanie absolwentów Szkoły Przysposobienia Rolniczego w Suchym Dębie. Był więc obiad, deser i przystawki. Wznoszono toasty za tych którzy przybyli i za tych, z różnych przyczyn, nieobecnych. Rozmowom, wspomnieniom, a nawet dyskusjom nie było końca. Nie zabrakło muzyki z dawnych lat. Tańczono i biesiadowano do późnej nocy.
Skąd pomysł, aby spotkać się w tym właśnie czasie? pytam organizatora.
- Jeśli ma się jakieś marzenia, to one się spełniają, jeśli się tego bardzo chce. Ja o tym właśnie marzyłem odpowiada pan Roman, mieszkaniec z Grabiny-Zameczek. Z niektórymi kolegami można się spotkać od czasu do czasu, jeśli mieszkają po sąsiedzku lub w niedalekiej odległości, ale niektórzy mieszkają dalej. Przyjechał kolega z Pruszcza, są koleżanki, z których jedna mieszka od dawna w Tczewie, a druga w Warszawie. Byłoby nas więcej, gdyby nie upały, choroby. Jesteśmy już w tym wieku, że nie chęć szczera a względy zdrowotne decydują.
Na pytanie o lata szkolne, pedagogów pan Roman odpowiada: uczyli nas dobrzy nauczyciele, to była niezła i bardzo potrzebna placówka. Dla wielu z nas, w tamtym czasie, ta szkoła mogła się wydawać jedyną alternatywą na zdobycie zawodu. Niewątpliwym atutem było to, że można było do niej dojść na piechotę. Więc chodziła do niej młodzież z okolicznych wsi. Ci, których rodzice pracowali na roli, mieli swoje poletka doświadczalne na miejscu. Dzieciom pracowników PGR-ów poletka zapewniała szkoła. Ileż budziło to emocji, kiedy spodziewano się komisji oceniającej efekty. A trzeba przyznać, że dzięki nowoczesnym, jak na ówczesne czasy, zabiegom agrotechnicznym widać było różnicę. Na
przejęcie gospodarstwa trzeba jednak było czekać. W międzyczasie trzeba było odsłużyć wojsko, można było skończyć technikum rolnicze lub inną szkołę, jeśli ktoś zdecydował, że rolnikiem nie chce być.
- Ja przepracowałem 30 lat jako cieśla, gdyż nie widziałem dla siebie perspektyw w rolnictwie, dodaje siedzący obok kolega. Inny mówi o doskonałej koniunkturze w tym zawodzie porównując dochody.
- Ja za 1 ha buraków posianych na ziemi ojca miałem taki dochód, jak z całorocznej pracy na stanowisku mechanizatora rolnictwa mówi. Dziś młodzież nie chce przejmować gospodarstw, bo to nie przynosi dochodów adekwatnych do pracy włożonej w uprawę roli. Przejmują gospodarstwa, a obowiązki zostają rodzicom.
- Moje gospodarstwo liczyło 20 ha. Dzięki temu, że postawiłem na rolnictwo, stać mnie było na wybudowanie dwóch domów w Pruszczu, mówi pan Marian, brat Romana. Teraz mimo, że mieszkam w mieście gospodaruję na 11 ha i nie myślę o powiększaniu areału. Mam swoje lata.
Pan Staś wspomina swój zawód sercowy.
- Kochałem się w jednej z koleżanek i prosiłem, aby na mnie poczekała, aż odsłużę wojsko . I cóż się okazało? Kiedy miałem już wszystko za sobą i wróciłem szczęśliwy do domu dowiedziałem się, że moja ukochana wychodzi właśnie za mąż. Nie wierząc, wsiadłem na motor i pojechałem sprawdzić. Tam grała muzyka i wesoło się bawiono. Ja z bolącym sercem
musiałem wrócić do domu.
Czy pani Jadzi przydało się doświadczenie zdobyte w szkole rolniczej?
- Szkołę ukończyłam z wyróżnieniem i w nagrodę dostałam drzewka owocowe, które utworzyły niewielki przydomowy sad odpowiada. Na początku pomagałam rodzicom, a po wyjściu za mąż wyjechałam do Warszawy. Niestety mąż zginął w wypadku, kiedy nasz synek miał półtora roczku i wówczas przyjeżdżałam do domu na większą część roku. Uprawiałam buraki cukrowe w
gospodarstwie rodziców i dzięki temu mogłam żyć, dorabiając w ten sposób do skromnej renty. Kiedy syn poszedł do szkoły podjęłam pracę w mieście ale i tak, kiedy tylko mogłam przyjeżdżałam na wieś. Miło jest spotkać znajomych, powspominać dawne czasy. Żyło się skromnie ale nawet po ciężkiej pracy człowiek miał ochotę potańczyć.
Było wesoło, wspominają panowie, kiedy nierzadko nadkładając drogi odprowadzało, się dziewczyny. Na zabawy, też rodzice nie zawozili. To, mimo wszystko, były piękne dni.
Halina Milewczyk