Rok 2017 został ustanowiony Rokiem Wisły. Ta królowa polskich rzek jest znana od dziecka każdemu Polakowi choćby z piosenki „Płynie Wisłą, płynie po polskiej krainie”. Piękna i urokliwa bywa także niebezpieczna. Wielu mieszkańców Żuław Gdańskich od wieków sprawdzało jej stan i wysokość. Wały, tamy i zapory, które budowali miały chronić przed wielką wodą. Najmniejsze zaniedbania i zlekceważenie obowiązków mogło pociągną za sobą straszne konsekwencje.
Może warto przypomnieć starą żuławską legendę w tym wyjątkowym roku Wisły, na pamiątkę i jako ostrzeżenie, że ta dumna polska rzeka bywa także bardzo groźna i srogo każe za błędy.
Wały rzeczne na Żuławach pełnią niezwykle ważną funkcję. Nie wolno ich zaniedbać, musza być utrzymane należycie, wciąż ulepszane i niezwykle pilnie strzeżone. Od ich stanu zależy życie mieszkańców Żuław. Przerwanie wału grozi zalaniem krainy; wówczas woda pochłonie i ludzi i ich majątki.
W dawniejszych czasach istniał specjalny urząd głównego wałowego, a podlegali mu strażnicy wałowi. Byli to mężczyźni sumienni, rozsądni i zdecydowani. Tylko tacy mogli strzec ludzi i ich majątków. Ufano im. Takim właśnie człowiekiem był strażnik wałowy z Koźlin.
Szczególnie niebezpiecznym okresem dla Żuław była wczesna wiosna, kiedy topniały śniegi i lody. Wtedy wody Wisły i Nogatu podnosiły się znacznie i wszyscy bali się powodzi. Strażnik miał wówczas dużo pracy. Musiał stale czuwać.
Którejś wiosny wody podniosły się nadzwyczaj wysoko. Strażnik każdego dnia objeżdżał na swym wspaniałym siwoszu wały i wyszukiwał miejsc szczególnie narażonych na uszkodzenie. Tak było przez wiele dni. Okoliczna ludność błagała Boga, by utrzymał wodę w ryzach.
- Módlmy się o wytrwałość dla wałowych i robotników – zachęcał proboszcz. – Od nich wiele zależy.
Wałowy również w duchu się modlił.
Wody zaczęły powoli opadać. Najgorsze minęło. Mieszkańcy cieszyli się i świętowali. Strażnik raz jeszcze objechał teren, by sprawdzić stan wałów. Pod koniec dnia dojrzał niewielki otwór wydrążony w wale przez wydrę. Pomyślał jednak, że zajmie się tym nazajutrz. Przecież wody opadły i bezpośrednie niebezpieczeństwo minęło.
- Robotnicy świętują będę wołał ich tylko po to, by załatali tak małą dziurę. A i ja jestem już zmęczony. Jutro z samego rana przyjadę w to miejsce i sprowadzę tu ludzi. Dziś niech się bawią.
Niestety, w nocy zerwał się silny północny wiatr. Wody i kry lodowe zaczęły się spiętrzać i cofać. W mgnieniu oka powstał zator lodowy i poziom wody podniósł się jak nigdy dotąd. Nikt początkowo tego nie zauważył. Ale gdy tylko dostrzeżono niebezpieczeństwo, zbudzono wszystkich. Strażnik jak oszalały galopował na swym koniu w kierunku miejsca, w którym wczoraj zauważył dziurę. Było już jednak za późno. Woda przerwała wał i wdarła się na pola, wkrótce miała zatopić domy i zagrody.
Strażnik podjechał blisko. Zsiadł z konia. Patrzył, jak woda z olbrzymią siłą wyrwał kolejne ziemne fragmenty wału. Nic już nie mógł zrobić. Oskarżał siebie samego o nieuwagę i niekompetencję; obwiniał się o to, że przez własną niedbałość ściągnął na ten kwitnący kraj spustoszenie. Zatrwożyła go moc zniszczenia. Niewiele myśląc, wskoczył znowu na konia. Ruszył galopem po wale. Pędził, jakby stracił rozum. Ludzie widzieli go, wołali, krzyczeli. On ich nie słyszał. Spiął konia i … skoczył do rzeki. Wody najpierw rozstąpiły się gościnnie, przyjęły konia i jeźdźca, po chwili zamknęły się nad nimi obojętnie. Szare, wzburzone, zachłanne.
Od tej pory co roku, gdy nastaje czas wiosennych roztopów, pokazuje się przy Wiśle jeździec. Widać go tam, gdzie wał jest zniszczony, nadwyrężony. Strażnicy wiedzą, że to znak dla nich. Muszą przyjrzeć się tym miejscom szczególnie uważnie.
Może warto odwiedzić strażnicę wałową w Koźlinach i wiślane wały, aby przypomnieć sobie dawną żuławską legendę. Wały rzeczne to doskonałe miejsce na piesze i rowerowe wyprawy w ten wiosenny czas. Może ukarzę się nam również strażnik wałowy z Koźlin.